Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/89

Ta strona została skorygowana.

się przedtem. Piękna Alezya, ceniąca wysoko sąd swej ochmistrzyni arabskiej pozwalała mi nawet czasami ucałować koniuszczek swych czarnych zwojów, zdobnych szkarłatnemi wstążkami i perłami.
Jedna tylko osoba, wciąż była smutna i przygnębioną — signora; zamiast poprawiać się na zdrowiu, zapadała coraz bardziej. Co chwila spostrzegałem piękne jej oczy załzawione, zwrócone ku mnie z wyrazem czułości i niewymownego bólu. Nie mogła przywyknąć do widoku mej ciężkiej pracy. Gdybym był rodzonym jej synem, nie ubolewałaby więcej nad tem, że ja dźwigam ciężary po skwarze lub słocie. Niecierpliwiło mnie nawet potrosze zmartwienie jej, a usiłowania, jakie czyniła, ażeby je ukryć, jeszcze ją bardziej męczyły. Odbywał się w niej jakiś dziwny przewrót.
Ta miłość, stanowiąca dotąd, jak mi to sama nieraz powtarzała, radość jej i boleść, obecnie, zdawało się, przyczynia jej tylko trwogi i wstydu. Nie unikała już, jak niegdyś, sposobności do pozostawania ze mną sam na sam; przeciwnie, szukała jej, lecz jak tylko uklękłem przed nią, wybuchała łkaniem i czas podatny dla pieszczot obracała na sceny rozczulenia i łez.
Próżno usiłowałem odgadnąć, co się w niej dzieje. Zaledwie dawała wyciskać z siebie odpowiedzi mętne, zawsze poczciwe i czułe, ale niedorzeczne i wyrządzające mi wiele przykrości. Nie wiedziałem, co począć, aby pocieszyć i pokrzepić tę du-