mierzyłem porzucić nietylko signorę, ale i stan służebny. Dopókim był zakochany w jej arfie i osobie, nie miałem kiedy czynić poważnych rozmyślań nad swem położeniem. Ale wziąwszy rozbrat z nierozsądnemi nadziejami, zobaczyłem jasno trudność w zachowaniu godności swej na chlebie wielkopańskim i wtedy przypomniały mi się zdrowe uwagi ojcowskie, których słuchałem jednem uchem.
Napomknąwszy jej o tym zamiarze, przeciw któremu ona wprawdzie wystąpiła, dostrzegłem jednak, że jej wielce ulżyło. Zgodziła się nań, ale z płaczem i obawą żalu za mną, gdyż kochała mnie jeszcze, nie wątpię, całą siłą swego jestestwa.
Nastąpiła niebawem chwila pożegnania. Było to o samej północy, a chwilę tę wybrała umyślnie, ażebyśmy byli bez świadków. Wpośród mnóstwa rozczuleń i łez, z okiem miłosnem zapatrzona we mnie, powiedziała:
— Ty masz duszę bardziej rycerską od wszystkich tych, którzy się rycerzy potomkami mienią.
Odchodząc, podszedłem do łóżeczka Alezyi i zlekka rozsunąłem firanki, aby raz jeszcze na nią spojrzeć. Zbudziła się natychmiast i nie poznała mnie. Przelękła się i zawołała na matkę.
— Panienko — powiedziałem — ja jestem Orco[1])
- ↑ Taką nazwę nosi na Lagunach wenekich czerwony dyabeł, czyli ognik wodny).