łą, szepcze i wynajduje wymówki?... Każda upływająca godzina czyni mnie podlejszą, bo coraz winniejszą jestem. Jakto? więc serce moje będzie ciągle kryjówką bojaźni i gorzkich wyrzutów sumienia?... Oh! nie! nie! precz odemnie nikczemna trwogo!... precz odemnie! ja mówić chce! powinnam!... muszę!... Chcę, aby czoło moje pochylił wstyd sprowadzony wyznaniem, a nie kłamstwem! Boże! Boże! Ty dodaj mi siły, dodaj mi odwagi do zadania śmiertelnego ciosu uczciwemu człowiekowi, który mnie ubóstwia! Ale wyznanie to zabić go może... a ja go kocham, kocham!...
SIOSTRA (uchylając portiery). Pani hrabino! dziecko zemdlało!
MARTA (zrywając się). Mój syn! mój syn! prędko po lekarza!... Na pomoc!... biegnijcie po jego ojca!... Siostro... biegnij na Boga! (uchyla portjerę i pada na kolana obok kołyski). O! nie umieraj synu mój najdroższy nie umieraj! Janiu! Janiu mój maleńki otwórz twe oczęta; to ja! matka twoja! Boże! jakiż on zimny! Ależ on kona!... ależ Bóg nie jest sprawiedliwy, to kłamstwo przecież... Dlaczego ono cierpi? To ja, ja tak konać powinnam!...
MARTA. Oh! Boże! Ty wielki! Ty miłosierny! Ty sprawiedliwy, zostaw mi dziecko moje! zostaw mi je!... (hrabia wchodzi i staje osłupiały na progu) Nie zabieraj go!... a ja uniosę tę nieszczęśliwą istotę tak daleko, że tamten zdradzony, tamten oszukany, mieć nas będzie za umarłych i nie znajdzie nigdy... Tak to niewinne dziecię stało się przezemnie zdrajcą, oszustem, złodziejem! Ono kradnie swe miejsce w tym domu, kradnie pocałunki i pieszczo-