ROBERT (wbiega szybko, za nim Siostra i Elżbieta. Jest bardzo wzruszony, rzuca się ku kołysce). Ależ, oszaleliście oboje! (pochyla się nad dzieckiem). Wiem, co to jest; przygotujcie mi wody, pozwólcie mi zamknąć te drzwi, potrzeba teraz jak największego spokoju. Zawołam was oboje, skoro będzie lepiej i atak minie... Proszę... nie obawiajcież się niczego, dziecku nie grozi niebezpieczeństwo... Przysięgam wam! (portjera zapada).
HRABIA (zbliża się ku Marcie, która ukrywszy głowę na fotelu, nie dając znaku życia, siada na niskim taburecie, stojącym obok fotelu i podnosi głowę Marty; oboje mówią cicho, zbliżeni jedno do drugiego). Ten człowiek dawno jest twoim kochankiem?
MARTA. Kochankiem moim?... nie!... katem!... tak!... Wszak pan masz to przekonanie, że teraz wyznam ci cala prawdę? (Hrabia daje znak twierdzący).
MARTA. Jest temu dwa lata... a moje dziecko cierpi! umiera może!... Jest temu dwa lata... Wysłano cię do Marocco, gdzie miałam ci towarzyszyć, lecz nagła choroba mojej matki zmusiła mnie pozostać na miejscu. Twój siostrzeniec Robert leczył