MARTA. Ależ to przerażające.,. a gdyby siostra miłosierdzia... gdyby Elżbieta...
HRABIA. Znajdź jakikolwiek sposób dla odwrócenia ich podejrzeń... jesteś przecież dość przebiegłą... Posłuchaj mnie jednak i zapamiętaj to dobrze. Być może, że ja zginę za chwilę: odjedziesz wtedy ze swemi dziećmi i matką do Roche-Brune i tam żyć będziesz do śmierci. Ślub twój będzie wypełniony, a tajemnicę tej zbrodni poniesiesz z sobą do grobu.
MARTA. Przysięgam ci zasłużyć na twą litość, choć przez moją odwagę... Nie otworzę tych drzwi... czekać będę... Ach!... (Drżąc cała i łamiąc ręce). Och! jakiem nieszczęśliwa... (Drzwi od pokoju dziecka otwierają się po cichu. Widać Roberta odwróconego plecami do widzów i rozmawiającego z siostrą. Po chwili Robert odwraca się i daje znak Marcie, że może wejść). Jakto?... więc ta straszna chwila już nadeszła?... Skończyło się tam, aby się tu rozpocząć?... Och boję się!...
HRABIA (przyciągając ją łagodnie ku sobie). Idź do twego dziecka.
MARTA. (patrząc mu w oczy). Jesteś dobry, kocham cię z całej głębi duszy. (Idzie wolno do pokoju, gdzie jest dziecko, Robert wychodzi z tamtąd blady, wzburzony, rękawy ma po łokcie zawinięte. Upada na fotel i obciera sobie czoło. Marta spogląda chwilę na obydwóch mężczyzn, poczem zamyka cicho drzwi. Hrabia idzie w głąb, zapuszcza portjerę, poczem powraca do Roberta i mówi przyciszonym głosem).
HRABIA. Ocalony?...
ROBERT. Sił bardzo mało! Zrobiłem, co mogłem... Prawie niepodobieństwo.
HRABIA. Więc nic już nie możesz dla niego uczynić? Twoja wiedza na nic się tu nieprzyda? Ależ odpowiadaj mi na Boga!...