i przewiduję nowe próby. Oszczędź mi ponownej odmowy! Proszę cię droga moja Marto! Znasz mnie dostatecznie i wiesz, że wola moja, bywa niewzruszoną. Ty dotrzymasz twego słowa, ja zaś mego — postaram się jednak, aby nie oddalać się zbytecznie od ciebie. No! idę teraz zobaczyć Roberta, poczem wyślę depeszę do twojej matki. Spojrzyj na mnie... wszak mnie pojęłaś?... Przebaczasz mi?... Kochasz mnie?...
MARTA (namiętnie). Oh! tak... kocham cię!...
MARTA. Tak kocham cię... i pragnę skonać w tej chwili (płacze głośno i pada na krzesło zgnębiona). Boże, miej litość nademną! zeszlij śmierć na mnie! Zabierz mnie do siebie między dusze, które za swe błędy żałują! Nie zostawiaj mnie dłużej w tej otchłani występku, którego straszny ciężar przygniata mnie i odbiera siłę do wyznania mej zbrodni. Ah! jakże podłą i nędzną istotą jestem! Nie umiem nic więcej, jak tylko płakać i kłamać... kłamać bezustannie. Och! to jedno umiem doskonale, uśmiech kryje mą hańbę, a me czoło chętnie poddaje się pocałunkom męża, a moje usta, te usta, skalane... jego pieszczocie... I nic, nic, coby odkryło moją przewrotność. Ale gdzież ja nauczyłam się tych rzeczy? Kto mi wskazał te uśmiechy kłamliwe, te pocałunki, które oszukują? Jakaż to druga zbrodnicza istota rodzi się we mnie?... opanowuje mnie ca-