Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/18

Ta strona została skorygowana.

umarłymi! Sam widziałem! Ha! że ja go żywcem wypuścić muszę!
Mówił coś jeszcze o chłopach, o porządku, krzyczał, harmiderował, wypluwając co chwila imię malarza z największą nienawiścią. Rzucał się przytém po pokoju jak postrzelony niedźwiedź. Dopiero gdy wybiegł, ocknęłam się ze zdziwienia, żal i strach mię ogarnął. Wyprawię go jakkolwiek, powiem całą prawdę... Pójdzie w świat, zkąd przyszedł... W romanse nie wierzyłam, wiary małżeńskiéj dochowywałam święcie, a jednak jakieś głupie łzy stanęły mi w oczach, gdy o całéj téj sprawie rozmyślałam w cichości. Pracował u nas od trzech miesięcy, oswoił się już trochę, utył i poweselał; myślałam, że do jesieni odkarmię go jeszcze lepiéj, że wyjeżdżając, zabierze zapas zdrowia, sił i trochę nowéj bielizny, którą przygotowywać zaczęłam.
Ładny to był chłopak, ale nie o tém chciałam mówić; wielu ładniejszych widziałam żywych i na obrazach, a żaden tak bardzo w oko mi nie wpadł, chociaż w pierwszéj chwili pewną byłam, że jest waryatem. Pamiętam, tego dnia, kiedy przyjechał, stałam na ganku, na tym samym ganku, prawie na tém samém miejscu, gdzie dziś siedzę; wówczas wyglądałam trochę lepiéj; mówią, że za młodu nawet dyabeł jest ładny, cóż dopiero dyablice, raczéj kobiety, — prawie wszystkie bywają nieszpetne. Było to na początku wiosny; śnieg spłynął już zupełnie, za stodołą, za stajniami i oborą widniało czarne pole, gdzieniegdzie tylko między zagonami szarzały pasy brudnego lodu. Na dziedzińcu zieleniała trawa wkoło klombu i przy budynkach, pomimo to wiosną nie pachniało. Ranek był mglisty, szary; na całym świecie ranki takie bywają