Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/189

Ta strona została przepisana.

obchodzą. Nieraz, słuchając we własnym gabinecie epitetów, mniej lub więcéj uprzejmych, czyści paznokcie, spoziera w lustro z pod czoła.
— Trzebaż było urodzić się taką małpą! — szepce w duchu, wzruszając ramionami. — Bądź-że tu Don Żuanem z tą buzią; mimowoli musisz zostać filozofem.
Ludzie dawno oswoili się z jego brzydotą; kobiety znajdowały go bardzo interesującym. On sam tylko, ile razy przypadkiem lub dobrowolnie spojrzał w lustro, spluwał, albo wzruszał ramionami. Miał swoje manie, jak niegdyś, w przeszłości, miał zaczarowane zamki na lodzie, w których coś straszyło. Teraz wyleczył się z dziwactw, zarzucił nawet elegancyę; podczas gdy wszyscy noszą mniej lub więcéj wyraźne kraty, kolorowe krawatki, kapelusze z małemi rondami i długie paltoty, on ma zzieleniały paltot z aksamitnym kołnierzem, szaraczkowe spodnie, a na szyi czerwoną w żółte kwiaty chustkę Magdy; tasiemki od skarpetek spadają na pięty, z pod mankietów widać czerwone rękawy trykotowéj koszuli, miękki filcowy kapelusz zsunął na ucho. Od czasu, jak wyjechali z ostatniej stacyi, coraz niecierpliwiéj uderza dłonią po gałce laski; nie ogląda się, ale widzi, jak p. Nina ostrożnie podniosła pled, rozesłany pod nogami, zdjęła parasol i wraz z torebką położyła na fotelu. Wymyka się przed nim... ha, ha! stara historya! Dlaczego zmyka? Jeżeli przez kilka godzin nie spojrzał na nią, teraz témbardziej. Zapewne ma cel jakiś tajemniczy, albo przez śmieszny kaprys udaje, że go nie widzi.
Nieraz już zauważył, ze wobec kobiet grał rolę sumienia — najnudniejsza rola. Staruszki tylko i podlotki witały go zawsze z jednostajną pogodą, inne bały