Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/223

Ta strona została przepisana.

towanym kaftanie, przepasanym fartuchem, otworzyła drzwi, obejrzała od stóp do głowy piękną panią; oznajmiwszy, że pan je obiad, uchyliła drzwi do gabinetu. Wielki, żółty pokój, z zielonemi meblami, z wytartą podłogą, okna bez firanek, bez storów nawet; jesionowe szafy z książkami, jakieś pudełka z maszynami na stolikach, pośrodku biurko z powysuwanemi napół szufladkami. Jasno tu, żółto i zielono zarazem, a tak prosto, ubogo, że p. Nina stała chwilę u progu, niepewna, czy ma tu zostać, czy znów gdzieś daléj jest pokój dla przyzwoitszych gości. Przysiadła na brzeżku sofy, oglądała się, zdziwiona zbyteczną prostotą; żeby chociaż jeden obrazek na ścianie!
Przez otwarte drzwi w drugim pokoju widzi duże lustro między oknami, siatkowe krzesła; cisza; pachnie smażoném masłem; brzęk łyżek i talerzy dolatuje chwilami. Co mu powie? w jakiéj formie? Oznajmi odrazu po co przyszła? czy może potém, tak jakoś w rozmowie? A może o sobie nie wspominać wcale, wymienić jakąś kuzynkę, która przez kaprys... przez filantropię?... Naraz straciła wszelką chęć do szczeréj rozmowy, pożałowała nawet, że przyszła... Przebiegły, domyśli się odrazu.... gorzéj, niż jest!... Wie już zapewne o ślubie téj papużki... teraz, kiedy mu nadmieni tylko o jakiéjś pracy... zajęciu... Jest to najgłupszy projekt, jaki kiedykolwiek powstał w jéj głowie. Może nawet cierpiéć nędzę, ale uchodzić za nędzarkę — nigdy. Powie mu, że jest cierpiącą...
Biegł już przez sąsiedni pokój, stanął we drzwiach; ujrzawszy ją, zbliżył się wolnym, ociężałym krokiem. Podali sobie ręce, usiadł obok niéj na krześle i jakoś