Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/224

Ta strona została przepisana.

w pierwszéj chwili z dziwnym hazardem chustkę z kieszeni surduta dostawać zaczął.
— Pani co porabia?... mam zaszczyt... — mruknął, wciąż chustki w kieszeni szukając.
— Chorą jestem, doktorze.
Spojrzał na nią, ręce na kolanach położył, o chustce zapomniał na chwilę.
— Tak, chorą jestem — mówiła z rezolutnym uśmieszkiem; podniosła głowę, spoglądając na niego wesoło. — W tém nieznośném domisku musiałam się reumatyzmu nabawić.
— A! reumatyzm! być może, dlaczego nie? bardzo dobrze, więc cóż?... ja mogę...
— Możesz zelektryzować; dlatego téż przyszłam sama, utrudzać ciebie wraz z maszyną, to podwójny ambaras.
— Naturalnie, dwie maszyny naraz, to zadużo. No, więc pani ma reumatyzm? dawnoż to? co? jak? mów pani sama, bo ja, przyznam się, bywam roztargniony trochę; gdy spotkam starych znajomych, to o medycynie zapominam.
Ten zwrot do znajomości zmieszał ją nieco; miała zamiar pomówić o chorobie, pożartować i wyjść tymczasem, przy drugiém spotkaniu resztę załatwiłoby się może, chociaż wobec tego gbura w szaraczkowym surducie, w szerokich spodniach, ciężkiego, poważnego jak niedźwiedź, zamiary jéj pierzchły niby mgła; zacznie majaczyć, namyślać się, gotów jeszcze powiedzieć, że to niemożliwe. Ona skompromituje się prośbą i odejdzie z niczém. Lepiéj już zapłacić mu parę rubli za radę; w portmonetce miała tylko kilka srebrniaków; zarumieniła się zlekka. O ciotce, o sobie