Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/227

Ta strona została przepisana.

znalazła ujście. Żebyż przynajmniéj mogła mu rzucić kilka rubli za ten szpargał! potrzebowała być niegrzeczną, wybuchnąć w impertynenckim, jeśli nie w spazmatycznym płaczu. On ani się domyślał tych uczuć co niby iskry elektryczne przebiegały po skołatanym, skapryszonym umyśle znerwowanéj kobiety. Receptę złożył we dwoje, odsunął krzesło.
— W tej chwili flaszeczkę przyniosę — rzekł. — Jest to wyborny, trochę szczypiący środek; na sukno kilkadziesiąt kropel, wcierać mocno przed zaśnięciem; po kilkakrotném użyciu będzie pani zdrowiutka.
Wziął zapalone cygaro i wyszedł do drugiego pokoju. Tu, pośrodku, na dużym stole, flaszeczek i słoików stało kilka. Dotykał, posuwał drżącą ręką. Stanął, dłonie na stole oparł i patrzał osłupiałym wzrokiem. Był strasznie głupim podczas całéj wizyty. Zaskoczyła go tak niespodzianie. Widział, przeczuwał, że przyszła w interesie jakimś; on, zamiast rozmówić się po ludzku, zachęcić, wybadać, palnął głupstw parę, jak pijany szewc, a teraz, w dodatku, nie wie, po co tu przyszedł... aha! po flaszkę. Czego ona mogła żądać? W czém on, najnieszczęśliwszy z ludzi, który przez tyle lat jak bezsilny dzieciak szamoce się z własną naturą, z tym obłędem szczególnym, w czém on jéj dopomódz może? Usługami, radą, dobrém słowem gardziła zawsze. Czyżby teraz, kiedy on już oddawna pożegnał wszelkie swoje pretensye i żale do szczęścia, oswoił się z szarym losem, czyżby teraz miał jeszcze dobrą, serdeczną chwilę, w któréjby ona podała mu dłoń przyjacielską za jakąś drobną usługę? Niechby już tam sobie potém jeszcze samotniéj, jeszcze ciemniéj było w życiu... i tak już do grobu niedaleko.