Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/240

Ta strona została przepisana.

— Rób, co chcesz, to już nie moja rzecz; w przyszłości na wstyd się nie narażaj, nie warto!
Panna Anna wniosła śniadanie na tacy, zarumieniona, uśmiechnięta; zawsze była w dobrym humorze, jak szła albo wracała od Skulskiego.
Ojcu śniadanie podawał lokaj, ja sam brałem co mi się podobało. Skulskiemu przynosiła panna Anna; przedtém poprawiała przed lustrem włosy i kołnierzyk, nuciła nawet zcicha, co jéj się nigdy w innéj porze dnia nie zdarzało. A że Skulski téż zrywał się zwykle na jéj spotkanie, tacę odbierał i całował w rękę, domyśliłem się, że chce się z nią żenić — i chociaż nikt mnie subtelności nie uczył, zmykałem z pokoju, żeby jemu nie przeszkadzać jeść śniadania, ani jéj siedziéć przy nim na krześle. Tego dnia schwyciłem ze stołu scyzoryk i zemknąłem śpieszniéj niż zwykle. Nie chciałem, żeby Anna dowiedziała się o całéj awanturze. W salonie gości nie było, tylko dym z cygar unosił się jak szary obłok; w przedpokoju Piotr wytrząsał do spluwaczek popielniczki.
— Daruję mu scyzoryk! — szepnął we mnie zły duch jakiś. Z Piotrem zostawałem w ciągłéj wojnie. Zgryźliwy pedant musztrował mnie jak pudla; w domu, po ojcu, był najpierwszą i najbardziej gderliwą osobą; dla pozyskania jego łaski pomagałem mu czasami wprawiać świece do lichtarzów.
— Daruję mu scyzoryk i będę spokojnym przynajmniéj, a on może odtąd nabierze dla mnie szacunku.
Przystąpiłem do starego z boku, podałem scyzoryk na dłoni.