Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/248

Ta strona została przepisana.

Ojciec chodził przez kilka pokoi, od czasu do czasu zatrzymał się naprzeciw niéj przy stole, zapytał, czego się uczę, co mam zadane, a podczas kiedy ja przewracałem stronice, on, pochylony nad stołem, patrzał na głowę panny Anny, na igłę migającą w jéj ręku. Nieraz trzy razy jednę rzecz pokazywałem, nie uważał, nie wiedział nawet, czy mu pokazuję książkę, czy kajet czysty, tak go robota panny Anny zajmowała!
Harmonia psuła się trochę pod koniec. Parę razy nazwał ją za coś... głupią dziewczyną, za oczami naturalnie, — słyszéć tego nie mogła, ale domyśliła się może, albo ktoś jéj to powtórzył, bo posmutniała znacznie i ojcu wcale już odpowiadać nie chciała. Zły był na nią, czasami syknął przez zęby podczas obiadu, trzasnął drzwiami wychodząc, ale z prawdziwą złością przemówił dopiero za ten nieszczęsny scyzoryk.
Po burzy obiad był bardzo smutny — ojciec przyszedł z gazetą, czytał między jedną potrawą a drugą, ja milczałem, panna Anna nie jadła wcale; kiedy przechodziła od stołu do kredensu, ojciec spoglądał za nią z ponad gazety. Widocznie żałował słów wypowiedzianych w uniesieniu; odchodząc z jadalni do gabinetu, obejrzał się, przystanął na progu; ona wyszła z pokoju, jakby się bała przeprosin. Dopiero kiedy wszystko w domu ucichło, ojciec zapewne zdrzemnął się w gabinecie, w jadalni zaś, w przedpokoju i w salonie zapalono lampy, wróciła z koszyczkiem do roboty.
Zaledwo usiadła i, przysunąwszy lampę, rozłożyła na stole płótno, nici i nożyczki, zbliżyłem się do niéj. Chciałem za ten przeklęty scyzoryk przeprosić, już nawet zaczynałem przemawiać nieśmiało. Wtém ojciec nadszedł, uśmiechnięty, w dobrym humorze, mnie po