Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/253

Ta strona została przepisana.

targnął za rączkę... Od takiego ruchu dzwonek może się urwać, albo zmarłego przebudzić.
Na schodach rozległy się śpieszne kroki, wszedł Piotr zadyszany, stanął u drzwi i... na dłoni... trzymał mój scyzoryk. Struchlałem. Na ojca, na Piotra patrzyłem błędnym wzrokiem... wyciągnąłem rękę machinalnie, ale słowa przemówić nie mogłem.
— Co to znaczy? — spytał ojciec — zkąd znowu ten scyzoryk?
Zapiszczało, zasyczało jak w gnieździe gadzin, świst jakiś przeciągły powtarzał się w pokoju... To Piotr opowiadał o znalezieniu scyzoryka, o mnie, może o moich długach i szachrajstwach, sam nie wiem... Kręcąc rozpalone palce, przestępowałem z nogi na nogę, wpatrzony w ojca jak delikwent, wyczekujący rózeg. Piotr mógł mnie o zabójstwo oskarżyć — nie zaprzeczyłbym nawet poruszeniem głowy, tak apatyczny strach ogarnął mnie całego.
— A cóż! u nas wszystko jest możliwém! — zawołał ojciec. — Poszukaj, może tam jeszcze co znajdziesz.
A wziąwszy scyzoryk z rąk Piotra, zwrócił się do panny Anny.
— Płacę za to, że mnie grabią, okradają i... romansują! cha! cha! cha!
To rzekłszy, cisnął scyzoryk pod nogi pannie Annie i wyszedł z pokoju. Piotr, z listem w ręku, popatrzył na nią, skinął głową, jakby na znak, że ma to, na co zasłużyła. Ona schyliła się, podjęła scyzoryk i schowała go do kieszeni...
W domu zaległa grobowa cisza. Siedziałem nad książką, strwożony, w ciągłém oczekiwaniu nowej awantury. Panna Anna pewno rozpłacze się znowu,