Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/31

Ta strona została przepisana.

céj było widać znudzenia czy tęsknoty. Czasami zdawało mi się, że znałam kogoś podobnego; w myślach przeglądałam wszystkich swoich krewnych i znajomych, — chwała Bogu, każdy z nich wyglądał zdrowo, rumiano; byli między nimi zatłuści i zaczerwieni, — bladych i chudych ani na nasienie; widziałam go chyba we śnie, albo w głupiém panieńskiém marzeniu. W młodości marzyłam nieraz o awanturach miłosnych, w których sama byłam bohaterką. Ileż to razy, idąc do lasu po grzyby, po jagody, pewną byłam, że spotka mię królewicz, albo pan znakomity, pokocha odrazu i za żonę pojmie! Lada szelest w krzakach, wiewiórka poskoczy, zając przebiegnie: to on! — myślę strwożona, drżę zlekka jak głupia trusia, oczy mam spuszczone i czekam tylko, kiedy z za dębu usłyszę głos męzki: „a dokąd śpieszysz, nadobna dziewico?“ Pewną byłam, że w te słowa powinien do mnie przemówić. Gdy szelest ucichnie, oglądam się dokoła — drzewa stoją, jak stały, a tylko wpośród gęstych liści jagody kaliny śmieją się z mojéj głupoty. „Nie dziś, to jutro“ — pocieszałam siebie, wracając markotna do domu. Czasami, dla odmiany, roiłam, że jakiś wędrowiec ubogi, ale piękny, wysmukły, długowłosy, zakocha się we mnie śmiertelnie. Nieznany, bez koligacyi, bez majątku, o rękę pretendować nie śmie, więc schnie z miłości, a ja go leczę ziołami różnemi na poty i na wzmocnienie, płaczemy razem nieszczęśliwi kochankowie, rozdzieleni okrutném prawem losu.
Marząc tak, spłakałam się nieraz jak na pogrzebie; szlochałam, o mało mi serce nie pękło z żalu; uciekałam wówczas gdzieś na koniec ogrodu, a jeśli przypadkiem która z sióstr, spostrzegłszy zapuchłe oczy