Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/32

Ta strona została przepisana.

i nos czerwony, wypytywała troskliwie o powód smutku, kłamałam naprędce jakąś chorobę, ból żołądka najczęściéj. Kładli mię do łóżka, poili ziółkami, a ja, przymknąwszy oczy, marzyłam daléj, że z miłości umieram i że mój chudy długowłosy umarł dziś rano. Łkałam przytém, jakby mię naprawdę choleryczne kurcze porywały. Mąż mój nieboszczyk do królewicza podobnym nie był, do romantycznego wędrowca mniéj jeszcze; to téż jak kamień grobowy przypieczętował wszystkie moje marzenia.
W pierwszym roku po ślubie roiłam czasami, spoglądając na olbrzymie jastrzębie, unoszące się w ciemnych chmurach; ot, głupia, myślałam ni z tego, ni z owego, że to myśli moje smutne w postaci tych czarnych ptaków uleciały gdzieś pod niebo. „Więc ani rycerz, ani wędrowiec... nikt już! — powtarzałam nieraz — chociaż ta okolica samotna, lesista, jakby umyślnie stworzona jest dla tajemniczych wędrowców.“ Spluwałam na marne myśli i coraz częściéj odmawiałam modlitwę do Świętéj Zenobii, patronki wiernych małżonek.
Z początku, przez machinalną jakąś ostrożność, otrząsałam się ze śmiesznych, dawno zapomnianych myśli, pomimo że malarz coraz więcéj przypominał mi „wędrowca;“ siedząc przed stalugami, umyślnie obliczałam, ile owiec dziś ostrzyżono, ile kurcząt wyszło, czy wystarczy maki na chleb, zanim świeżą z młyna przywiozą. Nawet nogą stukałam niecierpliwie, ile razy wątek pożytecznych myśli zerwał się nagle. Wówczas malarz zapytywał mię, nie przestając szkicować:
— Nudzi się pani? Jeszcze dni kilka, potém sam już poradzę; zapewne w gospodarstwie robota pilna, pani żałuje czasu?