Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/347

Ta strona została przepisana.

fala rozniesie ją po desce i szukaj potém wiatru w polu! To Maksym... poganin! Tak, Maksym! w spodniach i w koszuli tylko, bez czapki nawet stoi na przodzie, wiosłem wodę podrzuca... a za nim czterech, pięciu... O! żeby ich wszystkich święta rzeka pożarła! Nie widać tylko, czy nową łodzią jadą! Bazylak jeszcze więcéj przysiadł, już tylko czoło i oczy widać nad krawędzią!... Wtém świsnęło coś w powietrzu, huk głuchy rozległ się długiém echem po lesie. Bazylak drgnął, gdyż w téjże chwili łódź się obróciła i wyraźnie spostrzegł biały, nowiutki bok. Oh, poganie, bezbożniki! — mruczał, porywając wiosło drżącemi z gniewu rękami. Chciał płynąć ku nim, czego — sam nie wiedział. Potrzebował zobaczyć, dotknąć się, no i Maksymowi łeb wiosłem roztrzaskać. Karnicki pędził na przód, on w tył kierował — stanęli. Spienione fale wskakiwały do łódki, kubrak i kożuch na dnie były już zalane.
— Bodaj was wszystkich... bodaj mię! — klął Bazylak i jak raniony niedźwiedź borykał się z falami. Już ruszył... wtém krzyk przeraźliwy doleciał z lasu, z obłoków, czy z łodzi, w ogólnym szumie odrazu nie można było zrozumiéć. Bazylak obejrzał się i przysiadł znowu ogłupiały, wiosło do wody opuścił. Duża łódź trzepotała się na wodzie na prawo, na lewo, na przód się przechyliła... stanęła. Wreszcie widział kilka rąk wyciągniętych, kilka pochylonych figur — oddalały się z szybkością strzały. To Karnicki pędził — łódź znikła.
Przybili do brzegu. Bazylak, obrócony twarzą do rzeki, patrzył z otwartemi ustami, osowiały, jak martwy. Czapka zsunęła się na tył głowy, kosmyki rudych włosów spływały na czoło, na skronie, kiwał głową.