Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/42

Ta strona została przepisana.

rzankę, cząbry i ślazy przeróżne, — cały świat roślin, tulących się ku sobie, i może dzięki temu to ramię obok ramienia przypominało mi tylko niezłomne prawo natury... wraz z również niezłomną siłą zniszczenia... w osobie mego męża, który punkt o dziewiątéj siedział w jadalni przy stole, plecami odwrócony do drzwi otwartych na ganek i zajadał zsiadłe mleko, soląc każdą łyżkę zosobna. Było to hasło do odwrotu; malarz zbiegł ze stopni i znikł w ciemności, ja zaś... do kolacyi nie miałam apetytu, a idąc spać, wypijałam filiżankę gorzkich ziółek na sen i... uspokojenie.
Przez czas swego pobytu malarz należał do osobliwości w naszym dworze. Jeśli się zdarzyli ważni goście — jak marszałek, prałat i tym podobne figury, — po zwiedzeniu stajni, gdzie stały wówczas dwie Sanguszkówny, Ogińska i dwie Arabki czystéj krwi, zwiedzano cielętniki, a potém zaglądano do malarza. Przez drogę gość, zasapany już trochę, gryzł cygaro i pytał półgębkiem:
— Więc maluje? Czy zdolny? Młody? Gdzie się uczył? Kosztowny?
O nazwisko nie pytano; mąż mój zapewne sam o niém zapomniał, mnie zaś ono wcale nie było potrzebne: przy ludziach nazywałam malarza „waćpanem,“ w myślach — po imieniu. Gość, chociaż znakomity, niewiele pojmował w malarstwie, — ale, stanąwszy w kaplicy przed stalugami, uwag nie szczędził: dla jednych tło obrazu było zaciemne, święty zajasny, dla drugich naodwrót. Prałat zgorszył się czarnemi oczami Matki Boskiéj, gdyż gustował w niebieskich — upodobanie to znaném było w całéj okolicy.