Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/49

Ta strona została przepisana.

i przed oczyma miał, a gdy niespodzianie głos mój posłyszy, rumieni się jak piwonia i od najpilniejszéj roboty głowę odwraca, strzelając na wszystkie strony oczyma niby zwierz osaczony, — dopiero wówczas pomyślałam: człowiekiem jest przecież, zatwardziałym w cnocie pozostać nie mógł. Nie wiem, czy mu Bóg przebaczy, ale ja przebaczam z całéj duszy, chociażby naprawdę sentyment do mnie powziął. W suchéj wierzbie albo w rezydentce zakochać się przecież nie mógł!
I coraz większą baczność zwracałam na jego kroki — bez celu, ot tak, żeby się przekonać, czy w istocie duszę ciężkim grzechem obciąża, cudzéj własności pożądając. A rezydentkom raz na zawsze przykazałam, żeby mi o żadnych bredniach pisnąć nie śmiały, przyrzekając solennie za pierwsze marne słowo obiedwie wraz z kuferkami do klasztoru panien Bernardynek odesłać, ażeby tam w milczeniu i umartwieniu za grzechy swoich języków odpokutowały; zamilkły téż odrazu, wiedząc, że ze mną żartów niéma; dopiero mogłam bez przeszkody zwracać baczność na czynności malarza, z silném postanowieniem, że jeśli co złego zauważę, to... eh, dziś już nie pamiętam, co postanowiłam!
Dostrzegłam zaraz pierwszego dnia parę niepotrzebnych manewrów; gwoździk, który z ręki upuściłam, złapał ukradkiem i cały dzień w kieszonce od kamizelki nosił; wieczorem zaś, gdy siedział na stopniach ganku przy kolumnie, o którą się oparłam, nieznacznie fałdy mego szlafroczka koło ust czy koło nosa przesuwał — w ciemności wieczornéj dobrze rozejrzéć nie mogłam.