Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/69

Ta strona została przepisana.

niach; podniósł brwi, wzrok natężył, ale ani najlżejszego drgnienia dostrzedz nie mógł. Obejrzał się zwolna na kobiety, znowu na starego spojrzał... Zmrok zapadł, chłodna rosa pachniała w powietrzu; w podwórku, otoczoném z dwóch stron chatą i obórką, było już prawie ciemno. Piotr stał jeszcze chwilę, — potém, stąpając ostrożnie, do chaty poszedł. Wiedział już wszystko, ale jeszcze sam sobie nie wierzył. Z sieni raz jeszcze obejrzał się na niego, kosę w kącie ustawił, opuścił ręce... przysłonił się do ściany, odrętwiał z żalu i ze strachu. Nie chciał, nie mógł o tém mówić pierwszy... Zdawało mu się, że jak przemilczy... może to jeszcze przemieni się jakoś. Stał w ciemnym kącie zaczajony, kolana drżały, łza za łzą spływała po twarzy. Słyszał, że go Maksym woła ze stodoły, wiedział, że przed nocą mieli jeszcze snopy żyta z toku uprzątnąć, żeby miejsce na siano oczyścić, ale z kąta ruszyć się nie mógł, wpatrzył się w ziemię i czekał... Z izby dolatywał zapach gotowanych kartofli... przypomniał sobie naraz, jak dziś na łące, kiedy trochę zamarudził przy jedzeniu, Ewka nazwała go „wołem,“ „psim synem,“ kopnęła nogą w garnek z mlekiem, chleb psu rzuciła i poleciała jak szalona, wiedźma przeklęta!... On ja kiedyś nauczy.. kiedyś... kto wie, co teraz z nim samym zrobią... Oni tu teraz gospodarze... pany wszechmocne... Kobiety weszły ze skopkami, drzwi do izby otworzyły szeroko; ogień z komina oświecił sień, bose nogi stojącego w kącie Piotra; majstrował coś niby koło kosy, szmatą kij okręcał, a ręce drżały, żal za gardło dusił, febra go trzęsła z niepokoju... a nuż nieprawda?... raz jeszcze przekonać się nie śmiał... ryknąłby tam z żalu... Ej, niech lepiéj oni... oni tu gospodarze... a on syn tylko... i to...