Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/79

Ta strona została przepisana.

— Oj, jaki Franek mądry! nu, czemu was z wojska żołnierzem puścili, kiedy wy jeneralski rozum macie?
— A gdzież ty, żydzie, takich młodych jenerałów widział? Rozumu swego ja u ciebie nie przepiję! Nie bój się! Niedoczekanie twoje! Dalibóg, struł! — powtórzył, wpatrując się w siedzącego nieruchomie chłopa.
Podszedł zwolna ku niemu, Szmul przeprowadził go szyderskim wzrokiem.
Franek widział, jak w słonecznéj przestrzeni, od strony wioski, Maksymowa dreptała śpiesznie wpoprzek zagonów, niosąc garnki w obu rękach; czasu do stracenia nie było; stanął przed nieznajomym, obrzucił go wzrokiem. Pomimo piegów i ogorzelizny, chłop wyglądał blado, pod ociężałemi powiekami kryły się niebieskie, znużone oczy; brodę na kolanach oparł, patrzał w las na przeciwnym brzegu.
— Z daleka? — spytał Franek.
Chory tylko brwi rude podniósł i milczał; nogi miał czarne, zeschłém błotem pokryte, zamiast paznokci, na palcach plamy krwi, z piaskiem zmięszanéj.
Frankowi aż w sercu ukłuło, gdy na te poranione nogi spojrzał; obok niego na trawie leżała granatowa kamizelka z błyszczącemi guzikami, malowana porcelanowa fajka i zawiniątko w czerwonéj chustce, z którego wyglądały szklane, niebieskie paciorki.
— Długo ciągnęli? — spytał znowu, wskazując głową na barkę.
Chory zrobił głową ruch niewyraźny, jakby muchy opędzał; spojrzał z ukosa na zakurzone buty Franka, brwi ściągnął, najeżył się i milczał.