Strona:PL Schulz - Sanatorium pod klepsydrą.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

gli, nigdy nie pozwalał sobie na zwolnienie rygoru, na wygodną łatwiznę.
Na to mógł sobie pozwolić Bałanda i Ska i ci inni dyletanci branży, którym obcy był głód doskonałości, asceza wysokiego mistrzostwa. Ojciec patrzył z boleścią na upadek branży. Kto z dzisiejszej generacji kupców bławatnych znał jeszcze dobre tradycje dawnej sztuki, kto z nich wiedział jeszcze na przykład, że kolumna bali sukiennych ułożona w półkach szafy w myśl zasad sztuki kupieckiej musiała pod zjeżdżającym z góry na dół palcem wydać ton, jak gama klawiszy? Komu z dzisiejszych dostępne były ostatnie finezje stylu w wymianie not, memorandów i listów? Kto znał jeszcze cały urok dyplomacji kupieckiej, dyplomacji dobrej starej szkoły, cały ten pełen napięcia przebieg negocjacyj, od nieprzejednanej sztywności, od zamkniętej rezerwy przy pojawieniu się pełnomocnego ministra zagranicznej firmy, poprzez powolne tajanie pod wpływem niezmordowanych zabiegań i umizgów dyplomaty, aż do wspólnej kolacji z winem podanej na biurku, na papierach w podniosłym nastroju, wśród szczypania pośladków usługującej Adeli i wśród pieprznej i swobodnej rozmowy, jak między panami, którzy wiedzą, co winni są chwili i okoliczności — a zakończonej obustronnie korzystnym interesem?
W ciszy tych godzin porannych, podczas których skwar dojrzewał, ojciec mój spodziewał się znaleźć szczęśliwy i natchniony chwyt, którego potrzebował, by zakończyć list do panów Chrystiana Seipla i Synów, przędzalnie i tkalnie mechaniczne. Była to cięta odprawa dana nieuzasadnionym roszczeniom tych panów, replika urwana właśnie w decydującym miejscu, gdzie styl listu miał podnieść się do mocnej i dowcipnej po-

151