Strona:PL Schulz - Sanatorium pod klepsydrą.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

kował na całej linii i definitywnie i rozpoczął nowy żywot, żywot objęty surową i ścisłą, acz niezrozumiałą dla nas regułą.
W niedzielę popołudniu przychodziliśmy wszyscy do ciotki Retycji na mały familijny podwieczorek. Wuj Hieronim nie poznawał nas. Siedząc w alkierzu, rzucał na to zebranie z poza szklanych drzwi dzikie i przerażone spojrzenia. Czasami atoli niespodzianie wychodził ze swej samotni w swoim długim do ziemi szlafroku, z falującą dookoła twarzy brodą i robiąc rękami ruch, jakgdyby nas rozdzielał, mówił: „A teraz błagam was, tak jak tu jesteście, rozejdźcie się, rozbiegnijcie chyłkiem, cichaczem i niespostrzeżenie...“ Potem grożąc nam tajemniczo palcem, głosem przyciszonym dodawał: „Mówią już powszechnie: di—da“.
Ciotka wpychała go łagodnie do alkierza, a on we drzwiach jeszcze odwracał się groźnie i z podniesionym palcem powtarzał: „Di—da“.
Dodo pojmował wszystko nie od razu, powoli i mijało kilka chwil milczenia i konsternacji, zanim sytuacja rozjaśniała się w jego umyśle. Wtedy wodząc oczyma od jednego do drugiego, jakby upewniając się, że zaszło coś wesołego, wybuchał śmiechem i śmiał się hałaśliwie i z satysfakcją, wstrząsał głową z politowaniem i powtarzał wśród śmiechu: „ciężki wariat“...
Zapadała noc nad domem ciotki Retycji, krowy wydojone ocierały się w ciemności o deski, dziewki spały już w kuchni, z ogrodu płynęły banie nocnego ozonu i pękały w otwartym oknie. Ciotka Retycja spała w głębi swego wielkiego łoża. Na drugim łożu siedział jak puszczyk w poduszkach wuj Hieronim. Jego oczy błyszczały w ciemności, broda spływała mu na podciągnięte kolana.

216