niami oka, które wtedy właśnie zaczyna bredzić jak we śnie, aż każdy siedzi we własnej aurze, jak w chmurze komarów obtańczony gwiezdnym rojowiskiem pulsującym mózgiem, majaczliwą anatomią halucynacji.
Wtedy zaczynają z dna podwórza podnosić się te żyłki powiewów niepewne jeszcze swej egzystencji i już rezygnujące z niej, nim dojdą do naszej twarzy, te smugi świeżości, którymi podbita jest od spodu, jak jedwabną podszewką, fałdzista noc letnia. I podczas gdy na niebie zapalają się pierwsze gwiazdy migotliwe i wciąż zdmuchiwane, rozdziela się bardzo powoli ten duszny welon zmierzchu utkany z wirowania i majaczeń i otwiera się z westchnieniem noc letnia głęboka i pełna w swej głębi miału gwiezdnego i dalekiego rechotu żab.
Adela kładzie się bez światła do łóżka w zmiętą