świecie, na wszystkich horyzontach, pod którymi na czystych placach rynkowych obrzeżonych milczącym tłumem biegną różowi szybkobiegacze, widać go jako ogromną c. k. apoteozę na tle obłoków wspartego urękawicznionymi rękami o balustradę okna, w turkusowo-błękitnym surducie, z wstęgą komtura zakonu maltańskiego — oczy zwężone niby w uśmiechu w deltach zmarszczek — guziki błękitne bez dobroci i bez łaski. Stoi tak z przygładzonymi w tył śnieżnymi bokobrodami, ucharakteryzowany na dobroć — zgorzkniały lis i imituje z daleka uśmiech swą twarzą bez humoru i bez genialności.
Opowiedziałem po długich wahaniach Rudolfowi wypadki ostatnich dni. Nie mogłem w sobie dłużej zatrzymać tajemnicy, która mnie rozpierała. Pociemniał na twarzy, krzyknął, zarzucił mi kłamstwo, wybuchnął wreszcie otwarcie zazdrością. Wszystko blaga wierutna blaga, wołał, biegając z podniesionymi rękami. Eksterytorialność! Maksymilian! Meksyk! Haha! Plantacje bawełny! Dość tego, skończyło się, nie myśli, więcej użyczać swego markownika do takich zdrożności. Koniec spółki. Wypowiedzenie kontraktu. Chwycił się za włosy z wzburzenia. Był wyprowadzony z wszystkich granic, zdecydowany na wszystko.
Zacząłem mu tłumaczyć uspokajając go — bardzo przestraszony. Przyznałem, że sprawa jest na pierwszy rzut oka w istocie nieprawdopodobna, wręcz niewiarygodna. Ja sam — przyznawałem — nie mogę wyjść ze zdumienia. Nic dziwnego, że trudno mu ją, nieprzy-