oczyma, wychodząc do drugiego pokoju. Podążyłem za nim. Siedział nisko na małej kozetce, z kolanami, krzyżującemi się niemal na wysokości głowy, łysej, jak kula bilardowa. Zdawało się, że to ubranie samo leży fałdziste, zmięte, przerzucone przez fotel. Twarz jego była, jak tchnienie twarzy, — smuga, którą nieznany przechodzień zostawił w powietrzu. Trzymał w bladych, emaljowanych błękitnie dłoniach portfel, w którym coś oglądał.
Z mgły twarzy wyłoniło się z trudem wypukłe bielmo bladego oka, wabiąc mnie figlarnem mruganiem. Czułem doń nieprzepartą sympatję. Wziął mnie między kolana i tasując przed memi oczyma wprawnemi dłońmi fotografje, pokazywał wizerunki nagich kobiet i chłopców w dziwnych pozycjach. Stałem oparty o niego bokiem i patrzyłem na te delikatne ciała ludzkie, dalekiemi niewiedzącemi oczyma, gdy fluid niejasnego wzburzenia, którym nagle zmętniało powietrze, doszedł do mnie i zbiegł mię dreszczem niepokoju, falą nagłego zrozumienia. Ale tymczasem ta mgiełka uśmiechu, która się zarysowała pod miękkim
Strona:PL Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe.djvu/023
Ta strona została uwierzytelniona.