Od dni, od tygodni, gdy zdawał się być pogrążonym w zawiłych kontokorrentach — myśl jego zapuszczała się tajnie w labirynty własnych wnętrzności. Wstrzymywał oddech i nasłuchiwał. I gdy wzrok jego wracał zbielały i mętny z tamtych głębin, uspokajał go uśmiechem. Nie wierzył jeszcze i odrzucał, jak absurd, te uroszczenia, te propozycje, które nań napierały.
Za dnia były to jakby rozumowania i perswazje, długie, monotonne rozważania, prowadzone półgłosem i pełne humorystycznych interludjów, filuternych przekomarzań. Ale nocą podnosiły się te głosy namiętniej. Żądanie wracało coraz wyraźniej i donioślej, i słyszelibyśmy, jak rozmawiał z Bogiem, prosząc się jakgdyby i wzbraniając przed czemś, co natarczywie żądało i domagało się.
Aż pewnej nocy podniósł się ten głos groźne i nieodparcie, żądając, aby mu dał świadectwo usty i wnętrznościami swemi. I usłyszeliśmy, jak duch weń wstąpił, jak podnosił się z łóżka, długi i rosnący gniewem proroczym, dławiąc się hałaśliwemi słowy, które wyrzucał
Strona:PL Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe.djvu/034
Ta strona została uwierzytelniona.