Strona:PL Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

szcze jakiś czas na łóżku, stękając bezwiednie. Jego trzydziestokilkoletnie ciało zaczynało skłaniać się do korpulencji. W tym organizmie, nabrzmiewającym tłuszczem, znękanym od nadużyć płciowych, ale wciąż wzbierającym bujnemi sokami, zdawał się teraz zwolna dojrzewać w tej ciszy jego przyszły los.
Gdy tak siedział w bezmyślnem, wegetatywnem osłupieniu, cały zamieniony w krążenie, w respirację, w głębokie pulsowanie soków, rosła z głębi jego ciała spoconego i pokrytego włosem w rozlicznych miejscach, jakaś niewiadoma, niesformułowana przyszłość, niby potworna narośl, wyrastająca fantastycznie w nieznaną dymensję. Nie przerażał się jej, gdyż czuł już swą tożsamość z tem niewiadomem, a ogromnem, które miało nadejść, i rósł razem z niem, bez sprzeciwu, w dziwnej zgodzie, zdrętwiały spokojną grozą, odpoznając przyszłego siebie w tych kolosalnych wykwitach, w tych fantastycznych spiętrzeniach, które przed jego wzrokiem wewnętrznym dojrzewały. Jedno jego oko lekko wtedy zbaczało na zewnątrz, jakgdyby odchodziło w inny wymiar.