Ta strona została uwierzytelniona.
W okresie najkrótszych, sennych dni zimowych, ujętych z obu stron od poranku i od wieczora w futrzane krawędzie zmierzchów, gdy miasto rozgałęziało się coraz głębiej w labirynty zimowych nocy, z trudem przywoływane przez krótki świt do opamiętania, do powrotu — ojciec mój był już zatracony, zaprzedany, zaprzysiężony tamtej sferze.
Twarz jego i głowa zarastały wówczas bujnie i dziko siwym włosem, sterczącym nieregularnie wiechciami, szczecinami, długiemi pędzlami, strzelającemi z brodawek, z brwi, z dziurek od nosa, — co nadawało jego fizjonomji wygląd starego, nastroszonego lisa.
Węch jego i słuch zaostrzał się niepomiernie, i znać było po grze jego milczącej i napiętej twarzy, że za pośrednictwem tych zmysłów po-