Strona:PL Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

Ogrody te przechodziły zwolna, w miarę posuwania się, w parki wielkodrzewne, a te w lasy.
Nie zapomnę nigdy tej jazdy świetlistej w najjaśniejszą noc zimową. Kolorowa mapa niebios wyogromniała w kopułę niezmierną, na której spiętrzyły się fantastyczne lądy, oceany i morza, porysowane linjami wirów i prądów gwiezdnych, świetlistemi linjami geografji niebieskiej. Powietrze stało się lekkie do oddychania i świetlane, jak gaza srebrna. Pachniało fjołkami. Z pod wełnianego, jak białe karakuły śniegu, wychylały się anemony drżące, z iskrą światła księżycowego, w delikatnym kielichu. Las cały zdawał się iluminować tysiącznemi światłami, gwiazdami, które rzęsiście ronił grudniowy firmament. Powietrze dyszało jakąś tajną wiosną, niewypowiedzianą czystością śniegu i fjołków. Wjechaliśmy w teren pagórkowaty. Linje wzgórzy włochatych nagiemi rózgami drzew podnosiły się, jak błogie westchnienia w niebo. Ujrzałem na tych szczęśliwych zboczach całe grupy wędrowców, zbierających wśród mchu i krzaków opadłe i mokre