Panienki sklepowe, smukłe i czarne, każda z jakąś skazą piękności (charakterystyczną dla tej dzielnicy wybrakowanych artykułów) wchodzą i wychodzą, stają we drzwiach magazynów, sondując oczyma, czy rzecz wiadoma, (powierzona doświadczonym rękom subjekta) dojrzewa do punktu właściwego. Subjekt przymila się i kryguje i chwilami robi wrażenie transwestyty. Chciałoby się go ująć pod miękko zarysowaną brodę, lub uszczypnąć w upudrowany, blady policzek, gdy z porozumiewawczym półspojrzeniem dyskretnie zwraca uwagę na markę ochronną towaru, markę o przejrzystej symbolice.
Zwolna sprawa wyboru ubrania schodzi na plan dalszy. Ten miękki do effeminacji i zepsuty młodzieniec, pełen zrozumienia dla najintymniejszych poruszeń klienta, przesuwa teraz przed jego oczyma osobliwe marki ochronne, całą bibljotekę znaków ochronnych, gabinet kolekcjonerski wyrafinowanego zbieracza. Pokazywało się wówczas, że magazyn konfekcji był tylko fasadą, za którą kryła się antykwarnia, zbiór wysoce dwuznacznych wydawnictw
Strona:PL Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.