sekwencjom tej niewinnej wizyty i wydostać się na ulicę.
Nikt nas nie zatrzymuje. Przez kurytarze książek, pomiędzy długiemi regałami czasopism i druków, wydostajemy się ze sklepu i oto jesteśmy w tem miejscu ulicy Krokodylej, gdzie z wyniesionego jej punktu widać niemal całą długość tego szerokiego traktu aż do dalekich, niewykończonych zabudowań dworca kolejowego. Jest to szary dzień, jak zawsze w tej okolicy, i cała scenerja wydaje się chwilami fotografją z ilustrowanej gazety, tak szare, tak płaskie są domy, ludzie i pojazdy. Ta rzeczywistość jest cienka jak papier i wszystkiemi szparami zdradza swą imitatywność. Chwilami ma się wrażenie, że tylko na małym skrawku przed nami układa się wszystko przykładnie w ten pointowany obraz bulwaru wielkomiejskiego, gdy tymczasem już na bokach rozwiązuje się i rozprzęga ta zaimprowizowana maskarada i, niezdolna wytrwać w swej roli, rozpada się za nami w gips i pakuły, w rupieciarnię jakiegoś ogromnego, pustego teatru. Napięcie pozy, sztuczna powaga maski, iro-
Strona:PL Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.