Strona:PL Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

zastygłe żyły cyny i ołowiu. Podzielone na pola energetyczne i drżące od napięć, pełne było utajonej dynamiki. Rysowały się w niem djagramy wichury, która, sama niewidoczna i nieuchwytna, ładowała krajobraz potęgą.
Nie widziało się jej. Poznawało się ją po domach, po dachach, w które wjeżdżała jej furja. Jeden po drugim strychy zdawały się rosnąć i wybuchać szaleństwem, gdy wstępowała w nie jej siła.
Ogałacała place, zostawiała za sobą na ulicach białą pustkę, zamiatała całe połacie rynku doczysta. Ledwie tu i ówdzie giął się pod nią i trzepotał uczepiony węgła domu, samotny człowiek. Cały plac rynkowy zdawał się wybrzuszać i lśnić pustą łysiną pod jej potężnemi przelotami.
Na niebie wydmuchał wiatr zimne i martwe kolory, grynszpanowe, żółte i liljowe smugi, dalekie sklepienia i arkady swego labiryntu. Dachy stały pod temi niebami czarne i krzywe, pełne niecierpliwości i oczekiwania. Te, w które wstąpił wicher, wstawały w natchnieniu, przerastały sąsiednie domy i prorokowały pod