ści, w hałaśliwem zmieszaniu, w szurgocie tysięcy nóg, w gwarze tysięcy ust — rojna splątana wędrówka, ciągnąca arterjami jesiennego miasta. Tak płynęła ta rzeka, pełna gwaru, ciemnych spojrzeń, chytrych łypnięć, pokawałkowana rozmową, posiekana gawędą, wielka miazga plotek, śmiechów i zgiełku.
Zdawało się, że to ruszyły tłumami jesienne, suche makówki, sypiące makiem — głowy-grzechotki, ludzie-kołatki.
Mój ojciec chodził zdenerwowany i kolorowy od wypieków, z błyszczącemi oczyma w jasno oświetlonym sklepie, i nasłuchiwał.
Przez szyby wystawy i portalu dochodził tu zdaleka szum miasta, stłumiony gwar płynącej ciżby. Nad ciszą sklepu płonęła jasno lampa naftowa, zwisająca z wielkiego sklepienia, i wypierała najmniejszy ślad cienia z wszystkich szpar i zakamarków. Pusta, wielka podłoga trzaskała w ciszy i liczyła w tem świetle wzdłuż i wszerz swe błyszczące kwadraty, szachownicę wielkich tafli, które rozmawiały ze sobą w ciszy trzaskami, odpowiadały sobie to tu, to tam głośnem pęknięciem. Za to sukna
Strona:PL Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.