Strona:PL Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

wygnany ów ród piastował, jak legendę, w duszy, ażeby wreszcie po wielu generacjach, w ostatnim dniu przed wygaśnięciem plemienia, pociągnąć z powrotem w pradawną ojczyznę.
Ale te papierowe, ślepe ptaki nie mogły już poznać ojca. Nadarmo wołał na nie dawnem zaklęciem, zapomnianą mową ptasią, nie słyszały go i nie widziały.
Nagle zagwizdały kamienie w powietrzu. To wesołki, głupie i bezmyślne plemię, jęły celować pociskami w fantastyczne niebo ptasie.
Nadarmo ojciec ostrzegał, nadarmo groził zaklinającemi gestami, nie dosłyszano go, nie dostrzeżono. I ptaki spadały. Ugodzone pociskiem, obwisały ciężko i więdły już w powietrzu. Nim doleciały do ziemi, były już bezforemną kupą pierza.
W mgnieniu oka pokryła się wyżyna tą dziwną, fantastyczną padliną. Zanim ojciec dobiegł do miejsca rzezi, cały ten świetny ród ptasi już leżał martwy, rozciągnięty na skałach.
Teraz dopiero, zbliska mógł ojciec obserwo-