Dawasz w gniewie będąc; pewnie lud złośliwy
Mną się nie pocieszy, boś jest Bóg prawdziwy.
Wzywać cię chcę a ty miłosierdzie swoje
Dawszy mi cierpliwość, rękę swą rozszerzysz,
Chcąc, aby mnie strzegła: w tem jad ich uśmierzysz.
Uczyń znak nademną, że mnie masz na pieczy,
Aby przeciwnicy uznawszy te rzeczy
A niech pomoc kwitnie twa z pociechą we mnie.
Okno, którem widzi Bóg niski świat z nieba,
Zasłoną takową zamknąćby cię trzeba,
By naszej swej woli, bystrej wszeteczności
Wieczny Pan nie widział z swojej wysokości.
Świat nie ma, bo widzi wzdłuż i gdzie szeroko,[1]
Głębokość przenika, a za jakąż, Panie,
Zasłoną złość nasza bezpieczna się stanie?
Rozpuściły skrzydła nasze nieprawości,
Twojej z miłosierdziem; bo, acz dawno trzeba
Potopów i ogniów, wściągasz gniewu z nieba.
Pobożność nie władnie, daj wodza takiego,
Co z jego powodu umysł do dobrego
Tyś obrażon w niebie, gwałt na ziemi cnocie.
- ↑ gdzie głęboko.