Niż cienie jasne słońce ze dniem rozłączyło,
Ciała który zabijasz, śmierci je w moc dając,
Co nie były, żyć każesz, dusze w nich wzbudzając.
Tysiąc lat by też było wieku człowieczego,
Nie więcej jak mrugnienie będzie oka twego,
Nie dłuższy nad godzinę zeszłego wieczora.
Porażasz, bierzesz wszytko a, jak wichrem, łomisz,
Podobne odmiennych snom czyniąc, które tłomisz;
Jak prędko ścięty kwiatek swą ozdobę traci,
Jak wdzięcznie kwiat różany wschód słońca rozbija
I, gdy w Ocean wchodzi, listeczki zawija,
Tak twa łaska człowieka tu, na świecie, zdobi,
A w niwecz gniew obraca i na głowę robi.
I nic nie jest skrytego twojej wszechmocności,
A ilekrocieśmy cię, Panie, przegniewali,
Przemiennej mgle dni swoje podobneśmy znali.
Z pamięci schodzą czasy żywota naszego
Nie inaczej, jak słowa rzeczenia ustnego;
Siedmkroć dziesięć własny kres ludzkiego żywota,
Oprócz w kim przyrodzenie czyrstwe i ochota;
To boleść a sidła śmierć stawiająca wszędzie;
To już wskok gaśniem, Panie, chodząc umieramy,
Właśnie jak ptak, co patrząc z oczu go zbywamy.