Długoż mi, ojcze, swe uszy chcesz stawić
Od lutości zamknione,
Co cię przywiodła nas od złego zbawić,
A członki uświęcone
Wżdym rąk twych praca, i mnie, dobrotliwy,
Chcąc z mocy wziąć wężowi
Złosnemu, który tego pożreć chciwy;
Coć ufa jak ojcowi,
Cóż za ratunk[1] da śmierć twa mnie, nędznemu?
Daszli zbójcy dni moje?
Mdłego, bez władzej, strasznie walczącemu
Przeciwnikowi, — a zbroje
W tobie nadzieję swą mam utwierdzoną;
Z inąd niemasz podpory
Przeciw łupieżcy, co jak wilk straconą
Owcę porwawszy skory,
Wysłuchaszli mnie, wzbudzisz głos wesoły
Przy lutniej stron zgodliwych,
Opuszczę żałość, chwaląc cię z anioły,
Tak iż Tatar straszliwych
Sławiąc, jak przez cię nieba są stworzone,
Ich ubiór z gwiazd błyszczących,
Że równe łąkom, gdy kwiat zdobi one,
- ↑ ratunek.