Potwarca[1] jad swój wylał w gniewie dusze mojej,
Uraził mnie wszetecznik w mocy władzej swojej.
Serce me[2] we mnie zgasło, a bojaźń trapiąca
Przypadła na mię, Panie; ciemność obtoczyła
Ozdoba potłomiona, jeśli jaka była.
Często sobie rozmyślam: kto skrzydła przyprawi,
A jako gołębicę na puszczą wyprawi?
A precz ludzi wszetecznych (niestetyż) odbieżał.
Czekałem ciebie, Panie, byś pokorę moję
Wybawił z nawałności, a przez dobroć twoję
Ich języki utulił i wywrócił radę;
Do Pana wołać będę, a Bóg mnie wybawi,
Rano i o południu, bo ten sam wysławi;
Z wieczora, o północy k niemu ręce swoje
Wynoszę, bo on może zmocnić nogi moje.
Jemu żal swój poruczam, bo mnie ten ochłodzi;
Nie da zginąć na wieki, kto w nim ma ufanie,
A choć kto w sobie zwątpi, gdy on chce, powstanie.
Boże mój, o Boże mój, przeczżeś mnie porzucił,
Oddaliwszy zbawienie, na stronęś odrzucił?
Boże mój, wołam przez dzień a odwracasz uszy,
W nocy ręce wynoszę, wżdy cię to nie ruszy?