Ta strona została uwierzytelniona.
LXXX.
Zniszcz z nieba, królu możny,
Żywym płomieniem twej świętej miłości
Oziębły a niezbożny
Zmysł zwykłych nieprawości,
5
Co okoliczne zjął sercu krewkości.
By wszytek rozpalony
Ogniem twym świętym, jak wdzięczne[1] pochodnie
Pałał z wsząd ogarniony
Zawżdy jasno, nadobnie,
10
Wzgardziwszy radę, co[2] zwodzi łagodnie.
W twej łasce zasadzona
Moja nadzieja, wielce pożądana,
A tak jest rozkrzewiona
I listkami odziana,
15
Że kwitnąc w różne barwy jest ubrana.
Posilaj ją potokiem
Onej niebieskiej dobroci i świętej,[3]
Co codzień świeżym skokiem
W swoich źródłach zaczęty,
20
Śród ziołek płynie, po łące rozpięty.
Bo gdyby powściągniony
Był twej łaski skok, łacnoby gałązka
Uschła, czem ja strwożony
Zniszczećbym mógł do kąska
25
I w strachu zginąć, gdyż twa droga wązka.
Daj, by wszelkie staranie
Prosto k tobie szło, jak do celu strzała
Strzelca dobrego. Panie,