A iż pomnię przeszłe lata,
Jakoś zwykł ratować świata,
Wynosi ręce ku tobie
Proszę, niż we wszem ustanie,
Byś ją raczył wspomódz, Panie,
Słysząc jej łkanie rzewliwe,
Niż pożre piekło straszliwe.
Boże, daj ratunk[1] w mojem utrapieniu,
Bo kłamna rada w ludzkiem pokoleniu,
Nadzieja zdradna w pomocy człowieczej;
Sam ten bezpieczny, kogo masz na pieczej.
By trwał, gdy człowiek frasunkom podany.
A jeślić więc raz w żałości poradzi,
Przypadnie druga, ali się odsadzi.
Błogo tej duszy, która mówi sobie:
Pokłada, bo któż widzian opuszczony,
Któregoś ty wziął do swojej obrony?
Często człowieka i własny zmysł zdradzi;
Cóż za dziw, jeśli obcy zdradnie radzi?
W kim jest bezpieczne, krom ciebie, ufanie?
Zewsząd ciężkości dusze dolegają,
A wolę, że mnie[2] twe gniewy sięgają,