Gdyż tak znam swe złości, że lutość człowiecza
By odpuścić mogła, próżna o tem piecza.
Gdyś w gniewie, mój Boże, uznaj krewkość moję,
Która zmysły moje szkodliwie zaraża,
A w przepaści prawie i otchłanie zraża.
Grzech, Panie, gniewu chciw, występek karania;
Lecz, ojcze dobroci, mojego wołania
Ratuj miłosierdziem smutną duszę moję.
Panie, modlą się za mną, nie sam proszę ciebie,
Jednak cię miłosierdzie nie chce ruszyć w niebie;
Boże mój, ulituj się; niech me złosne ciało
Ciebie tak nie obraża, by mnie w śmierć dać miało.
Coć przed obliczem służą; złość jest popełniona;
Cóżbym rzekł, którzy się tu błotem oblepili
A głupstwem niewymownem zmysły zaślepili?
Zaczem, promień słoneczny gdy pędzi świtanie,
Który człowieka dręczy a gryźć nie przestawa,
Acz księżyc swoje czasy odpoczynkom dawa.
To tak dzień za dzień zawżdy, póki nie upadnie,
Wola tem twoja, Panie, twa łaska tem władnie.
Racz od wiecznej śmierci strzedz i upadku złego.