Co za ucisk z wzdychaniem tacy słudzy mają,
Dobrze to z swoją skazą zmysły moje znają.
Strasznej śmierci? Któż przyjmie w obronę drżącego?
Zstąpięli na dna morskie — tam wieczny Bóg władnie,
Skryjęli się w otchłanie — i tam najdzie snadnie.
Cóż rzekę w tej swej trwodze? Rozpacz mnie nalega,
Aby z kresu onego dusza nie zstąpiła,
Na którym w zbawicielu ratunk[1] zasadziła.
O lekarzu, co władniesz biegi niebieskiemi
A wszelkie niedostatki leczysz tu, na ziemi,
Acz się już kto opiera o piekielne wrota.
Zgładź głupie nieprawości, osusz oczy moje,
Oświeć zmysły, by znały przykazanie twoje
Chcącemu k tobie pomóż, przymuś upornego,
Gdy uzdy kładą na słoneczne konie
Godziny, noc skraca
Świtanie a po stronie
Wszelkiej światłem pozłaca
Obracam oczy, łzami obciążone
I snem jeszcze, k wiecznemu
Bogu, by omył one
Zmazy, które smutnemu
- ↑ ratunek.