Jak lekkoważna i wszem ohydzona,
Jak zgasła, a jej sławę złość stłomiła,
By sen, co z siebie źrenica złożyła.
Obraz jej z pańskich przybytków rzucony,
Stała się jako puhacz wszem straszliwy,
Albo wróbl w pustkach, bez drugich teskliwy.
Wejźrysz po stronach, jakby lunął wodą,
Niemasz nikogo, by chciał być ochłodą,
Albo w ucisku pociechy użyczył.
W takiej, o Boże, w tej dusza ma toni;
Nikt nie ratuje, życzliwy precz[1] stroni,
Stałem się jako naczynie wzgardzone;
Jednęż drogę wiem, tak żalem strapiony
Twej łaski szukać; a ty obrażony,
Widząc mą żałość, znając me gorzkości,
Racz się poruszyć, proszę, ku lutości.
Dosyć już, duszo, niestałości było,
Dość odmian w gorsze, dość w to, co cię lżyło,
Przemień się w skałę i opokę twardą,
W świętej pokorze bądź pokusom hardą.
Nieprzyjaciele twoi niechaj biorą
- ↑ pierwodruk: przecz.