Jak matka, gdy dziecię u wód się zastało.
Przydaj co ostrszego, proszę, gdyż wiadoma,
Że gdy karzesz kogo, masz go pod skrzydłoma,
A ty Panno, przybądź i proś syna Boga,
Abym się nie skarżył, ni Boga zwał srogim,
(Co smutny rad czyni w umyśle ubogim),
Krzyż, co na mię włożył, niech znoszę cierpliwie,
Wiedząc, że go ma złość przewyższa prawdziwie.
Już Pan kazał z kosą do szyje zemdlonej;
Acz nie wiem, przeczby mi też być straszną chciała,
Gdyż się z dwu przymiotów nędznym wdzięczna stała.
Ciało zabijając już możność ustanie
Duszy da przyczynę wyniknąć z ciemności;
Daj godzinę, proszę, Boże, tej godności.
Wtenczas okiem ujźrę, czego myśl nie może
Dosiądz ani słowem pomienić, o Boże,
Wzowiesz, a przed nogi swe sieść każesz na pewno.
Bo w tem zażbym zwątpił? Wierzę, że tak będzie,
Gdyżeś mym ratunkiem w trwogach była wszędzie,
Jesteś przy mnie zawżdy i, proszę, bądź wiecznie,
Panie, twarz swą przybraną
W rumianość uczciwości,