Na miejsce wwiódł za rękę,
Gdzie stać pewnie mogę;
Otworzył mi drogę;
Jakoż, póki mym duchem władnąć, Boże mocny,
Dasz, chwały twej dzień będzie pełen i czas nocny.
Zatem, co nie wiedzieli,
I owszem tak mnimieli,
Że to błędne rzeczy,
Widząc, jak o swych radzisz, udadzą się k tobie,
Starając się, by łaskę twą zyskali sobie.
Piecza, co złotem karmisz się i żyjesz,
A prze jeden zysk wielem trosk myśl bijesz,
Gdy dla bogactwa w pocie usiłujesz,
Wieczyste skarby tracisz, a nie czujesz.
Sna, imem starszy, tem się barziej wmykasz,
Gdyżem, brzydząc się twym fałszem, był hardy,
I ludzie insze wiodłem na twe wzgardy.
Więc złotej miary, ubóstwa bez wady,
Izaż się kusić chcesz, święte ustawy
I wiecznych dziedzictw lżyć porządek prawy?
Idź precz, okrutna, gdzie sidła prostujesz
Śród nadziej zdradnych; tam się uradujesz,
Niech Bóg dla ciebie łaski nie odwraca.