Strona:PL Selma Lagerlöf - Królowa na Ragnhildsholmen.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.

Ani jedna kępa wrzosu się nie rumieniła, ani jedno żdźbło zieleni nie rosło na wałach. Jesień przeciągając nad krajem, w pełni dokonała swego dzieła.
A to, za czem król tęsknił, było płomiennie czerwone, i czarne, jak kruk, i błyszczące, jak złoto i nabierał teraz przekonania, że tutaj właśnie tego nie znajdzie.
Im dłużej patrzał na basztę, tem jaśniej pojmował, że mogła ona jedynie wyrość z samej skały. Wydało mu się nieprawdopodobnem, by w zwykły sposób zbudowali ą ludzie. Nie — to była skała, co raz zapragnęła rość: tak, jak ziemia urasta w lasy i trawy — i skała urosła w basztę. I zrozumiał, dlaczego ona taka ciężka i straszna i przygniatająca.
Gdy teraz pomyślał o królowej, która się tam wychowała, wyobraził ją sobie podobną do figury kamiennej, widzianej kiedyś przy drzwiach wchodowych w jednym kościele. Nie mógł nawet przedstawić jej sobie inaczej, jak tylko, jako szarą postać, o długiej nieruchomej twarzy, z rękoma i nogami dwa razy szerszemi i dłuższemi, niż jaki człowiek kiedykolwiek posiadał.
„Ale to już taki mój los“, myślał król i jechał dalej.
I podjechał do promu tak blizko, że strażnik po drugiej stronie podniósł do ust róg, by oznajmić jego przybycie, i most zwodzony, spuszczono i brama warownej baszty się rozwarła na jego przyjęcie.
Ale wtedy król podniósł czoło i zatrzymał konia.
„Przecież ja jestem królem“, powiedział sobie, „i niema człowieka, któryby mnie