Strona:PL Sen o szpadzie i sen o chlebie 040.jpg

Ta strona została skorygowana.

zadość poczuciu godności posła do Dumy, ale w parę dni zbudować odczyt, znaleźć odpowiednie klisze do latarni…
— Skądże wziąć klisze? — wykrzyknął pan Ryzio. — Gdzież ja mam Kalinkę, Smoleńskiego, Korzona, gdzież mam Gorzyckiego, albo jakiegokolwiek innego? Nic nie mam! Siedzę na tem pustkowiu i wyję w otchłań, jak wilk za górą…
Nic wszakże nie pomogły powyższe wilcze wrzaski. Na dzień oznaczony odczyt był gotowy („najpodlejsza w dziejach kompilacya!“). Co szczególniejsza, gotowe były klisze, coprawda pasujące do tego odczytu w takim właśnie stopniu, w jakim wszystko pasuje jedno do drugiego w tej naszej polskiej oświacie.
O naznaczonej godzinie koniska stały przed domem. Pan Ryzio zawinął w zakopiańską pelerynę swój kształt powiewny, tudzież pudło z latarnią czarnoksięską i zasiadł w wasągu. Siedzenie z grubej wiązki słomy pokrywał kilim o tak żywych barwach, że można było dostać drgawek chłopomańskich. Z początku w bajorach gościńca jechało się niemal z burżuazyjnemi wygodami. Lecz po wyjeździe na płaskowzgórze, gdy zawiał późnojesienny, polny, nasz, tamtejszy wiatr…
Pan Ryzio musiał pieczołowicie w jednej rączce piastować soczewkę, owiniętą w jedwabną chustę wątpliwie japońskiego pochodzenia (dar pożegnalny panny Izabeli), w drugiej rączce pudełko z grotgerowskiemi kliszami. Wiatr tedy, stosownie do swego upodobania, poddymał pelerynę, uderzał w bezbronny brzuch, co sprawiało efekt bajeczne-