Strona:PL Sen o szpadzie i sen o chlebie 108.jpg

Ta strona została skorygowana.

kiemś miejscu rów stał się płytszy i wywiódł ją, niejako, w suche pastwiska, porośnięte gęstym jałowcem.
Błąkała się wśród krzaków, nie wiedząc, dokąd idzie. Pewnej doświadczyła ulgi, gdy już nie czuła na sobie wzroku mężczyzn, ukryta między zagajami.
Szła długo, mijając kolczaste kępy, aż do miedzy, zarzuconej głazami i obrośniętej tarniną. Dalej stał szeroki, łagodnie rozkołysany łan żyta. Przystanęła przed niem, zaskoczona miękkością ruchu zboża i nie wiedząc, dokąd dalej wlec nogi. W pobliżu zobaczyła na wygonie rozwidloną gruszę polną. Samotne drzewo pozwało ją ku sobie głębokością zieleni i cieniem korony, nisko zasłanym. Gdy się w jego przyjaznym kręgu znalazła, siadła na stosie kamieni, wsparła plecyma o pień i wytchnęła z głębi po wielkim trudzie.
Cicho, ledwie dosłyszanym głosem szeleściały liście. Przywodziły na pamięć dawną, pradawną śpiewankę dzieciństwa, niemądrą i niewiadomą, jak niewiadome było szczęście życia za młodu. Sennie szumiące listki nie mogły przecie wydać słów ani melodyi, a jednak tę znajomą ludzką piosenkę taiły w swej mowie.
Pląsem w ciepłem powietrzu, drżeniem od zetknięć jednych z drugiemi odsłaniały pachnący ranek, — widok kwiatów na zboczu pagórka, — brzozowy las wśród pól.
Jękiem zerwanym zaszlochały piersi od tego obrazu:
Brzozy moje, brzozy…