Strona:PL Sen o szpadzie i sen o chlebie 111.jpg

Ta strona została skorygowana.

gołe rany. Przelotna ulga, tem głębsza, im krótsza, zstąpiła w serce strudzone.
Lecz wtedy wiatr, z nizinnych powiatów lecący rozkołysał żyto za miedzą. Poszum, szelest, rozgwar przeszedł po zbożu. Przewinęło się między kłosami ciężkie westchnienie. Nozdrza wciągnęły powiew i uczuły oddech wiadomy. Smród trupów tysięcy zatrzelonych żołnierzy, ledwo po bitwie przytrząśniętych ziemią i śniegiem obmierzłe uderzył jestestwo. Tam w dole, — teraz sobie przypomniała, — leżały ich całe szeregi w pospólnym rowie. Szczyty ich hełmów, znaki ich rodu, połyskiwały jaskrawo w słońcu, które wszystko dostrzega, o wszystkiem pamięta, wszystko na części rozdziela i co się komu należy, oddaje.
Odór, płynący z odległych gmin, zniszczył krótką pociechę. Serce wróciło do jaskini ucisku i na drogi swego szaleństwa.
Zapach śmierci…
Pod spuszczonemi powiekami odsłoniła się znowu biedna izba, — ukazał tapczan okryty przepoconą kołdrą i zajaśniała głowa najmilszego dziecka, taczająca się po wezgłowiu w prawo i w lewo. Zajrzało w źrenice, spojrzenie konającego gołębia — i ta mgła, ta mgła przeraźliwa, co je w sobie zwolna pochłania.
Mściwy wróg duszy zawrócił znowu i postawił przed oczy tę chwilę, gdy głowa osnuta prześlicznemi włosami, schyla się ciężko, jakby z wychudłej szyi odpadła, a mały nosek na oślep utknął w poduszkę.
Oszalałe ręce matki zapuściły się teraz w sku-